„Wspomnijcie cuda, które Pan uczynił”
Oto z wdzięcznością i wzruszeniem wspominam, dziękuję i uwielbiam Pana Boga za wielkie rzeczy, które mi uczynił… Całe moje życie jest Jego łaską i cudem… to, w jaki sposób mnie prowadził i prowadzi, chroni, otacza miłosnym spojrzeniem…
Rok temu zaprosił mnie do Wspólnoty Miłości Miłosiernej na pięciodniowe rekolekcje. Były one przełomowe, aczkolwiek zupełnie się tego nie spodziewałam. W sumie – wręcz przeciwnie, bałam się otworzyć serce, obawiałam takiego swoistego „ryzyka”, które mogłoby skończyć się zawodem. W zasadzie podeszłam do nich bardzo racjonalnie, by swoimi prośbami czy oczekiwaniami nie wystawiać Pana Boga na próbę…
Od wielu już lat nie mogłam sobie poradzić z nachodzącymi mnie myślami samobójczymi i pokusami skierowanymi perfidnie przeciwko życiu. Walka toczyła się na śmierć i życie, ja zaś drżałam przed odrzuceniem – przez samą siebie, innych i samego Boga… Nierzadko byłam tak wykończona walką, że się mi zdawało, iż nie ma znaczenia, co zrobię, ponieważ już tutaj przeżywam cierpienia odrzuconych czy potępieńców… Oskarżyciel nie pozostawiał na mnie suchej nitki, a ja w te oskarżenia święcie wierzyłam. Czułam się przeklęta i niezdolna do życia, dodatkowo mając za sobą wiele traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa, dałam sobie wmówić, że moje zaistnienie jest pomyłką oraz, że mam to, na co zasługuję (w domyśle, że nic nie jestem warta, zatem na nic nie zasługuję). Stany depresyjne, w które wpadałam, za każdym razem mnie zaskakiwały i choć były do siebie złudnie podobne (bo przecież szatan, który mnie nimi atakował jest nudny i schematyczny), to jednak w przeżyciu psychicznym i emocjonalnym były za każdym razem jakby pierwszy raz… ponieważ stany te powtarzały się często i cyklicznie, usiłowałam to przyjąć na zasadzie przetrzymania tych kilku dni wyciętych z miesięcznego życiorysu… z upływem czasu stałam się dorosła i niezależna, także miała miejsce zasadnicza zmiana… dotyczyła tego, że już nie uciekałam przed kimś z zewnątrz, kto mnie krzywdził i źle traktował, ale że to ja sama stałam się dla siebie zagrożeniem. Wiedziałam jak blisko jest tego, co nieodwracalne – w tych tąpnięciach. Moja racjonalizacja sprawy polegała na tym, że podczas rekolekcji jedyne to, o czym zamierzałam powiedzieć, to przekazać prośbę o modlitewne wsparcie, żebym nigdy w tych trudnych momentach nie wątpiła w miłość Pana Boga do mnie oraz o łaskę przyjęcia tego, jako mojego krzyża, skoro tyle już lat był moim towarzyszem… Obawiałam się, że gdybym opowiedziała Wspólnocie moją historię, doszłoby dodatkowo do wszystkiego, co i tak już dźwigałam – rozbicie i rozczarowanie… W sumie to „zaplanowałam” sobie zamknięcie i maksymalną ostrożność… i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zostało to całkowicie uszanowane… nikt nie dopytywał o nic i nie wywierał presji, jedyną zachętą była ta, żeby otworzyć serce na Boże Słowo i to, gdzie i jak mnie będzie prowadziło… Słuchane i rozważane Słowo Boga prowadziło mnie bardzo delikatnie, ale i konkretnie, i ku mojemu zdumieniu otworzyło serce na oścież… Pan Bóg niemalże prowadząc mnie za rękę, jak dobry Ojciec swoje dziecko zaproponował uzdrawiający powrót do całej historii, wszystkiego, co krwawiło już od lat… Z każdym powrotem – bardzo delikatnie i za każdym razem „za moją zgodą” – moim chcę i idę tam z Tobą. Był ze mną wszędzie, a w sercu, zamiast rozbicia pojawiła się ulga i cudowny, kojący pokój. Zobaczyłam tak dzień po dniu, w czasie modlitwy rekolekcyjnej i słuchanego Bożego Słowa – całe moje życie Jego oczami… Nie było już wątpliwości, pytań dlaczego, jedynie szczęście dziecka, które jest kochane najmocniej na świecie i pokój serca, którego nie zabierze nikt. Wszystkim, co Pan czynił w czasie rekolekcji dzieliłam się z WMM, której Pan dał światło na wskazanie tego, czym najbardziej męczył mnie zły duch doprowadzając do granic ludzkich możliwości i wytrzymałości… Padło słowo poznania, że to duch odrzucenia – siebie samej, daru życia poprzez doświadczenie utraty taty, który popełnił samobójstwo. Było to bardzo zakamuflowane… całe lata zadawałam sobie pytanie, co jest ze mną nie tak, że nie tylko nie cieszę się i nie dziękuję za życie, ale że je odrzucam, że mam żal, że musiałam zaistnieć… w związku z powyższym nienawidziłam siebie i dopuszczałam przeróżnych aktów autodestrukcji i agresji. Nie rozumiałam, bo nie pamiętałam, jednak zapamiętały to uczucia odbierając śmierć taty jako odrzucenie mnie (byłam wtedy jeszcze w okresie prenatalnym).
Na modlitwie wstawienniczej usłyszałam słowo Pana Jezusa z krzyża jako proroctwo dla mnie… „Pragnę”- chodziło o moje życie, o PRAGNĘ Boga dla mnie i mojego życia! Płakałam jak małe dziecko, w jednym momencie poczucie odrzucenia zostało złamane. Bóg z wielką mocą przypomniał mi o tym, co miał dla mnie od wieków w swoim sercu – pragnienie mojego życia! Zrodził mnie na nowo, przywrócił sens. Pragnienie Pana Boga potwierdziła też Maryja – swoją szczególną bliskością. Czułam się prawdziwie jak nowonarodzone dziecko. Na modlitwie zostało także oddane dzieciństwo wraz z jego traumatycznymi doświadczeniami związanymi z wykorzystywaniem seksualnym oraz alkoholizmem najbliższych. Bóg Ojciec złamał mrok i ciemność mojego serca, uwolnił od nocnych koszmarów, obdarzył nowym sercem! Całe moje ciało obmył w swej Przenajświętszej Krwi.
Za jednym Jego dotykiem wszystko we mnie stało się czyste! Moje serce jest żywym tabernakulum Jezusa. Wyrzeczenie się ducha śmierci, szczere oddanie wszystkich aktów przeciwko życiu Panu Jezusowi okazało się zerwaniem sieci czy kokonu, które trzymały mnie na uwięzi i dawały przystęp dla demona śmierci i jego manipulacji.
Chociaż od tamtych rekolekcji minął już przeszło rok, to bardzo żywo mam w pamięci i w sercu to, co mi Pan uczynił. Złożone Boże dary i łaski są nieodwołalne! Nie zapomniałam swojej przeszłości, ale otrzymałam jej pamięć wolną od bólu. Moje rany stały się miejscem szczególnego spotkania i zjednoczenia z Panem Jezusem. Świadomość i pewność, że jestem ukochanym dzieckiem Bożym nie tylko odnowiła i pogłębiła relację z Bogiem Ojcem, ale sprawiła, że z miłością i wdzięcznością „przyjęłam” samą siebie, a przez to pragnę i rzeczywiście staję się darem dla moich sióstr i braci, do których On mnie posyła. Chwała Panu!
Wdzięczna córeczka Boga Ojca