„ZOBACZCIE   JAK   DOBRY   JEST   PAN”.

Jestem   matką 29- letniej córki, której zarówno przyjście na świat jak też dalsze życie, związane było i jest z wielką miłością Boga, okazywaną na każdy dzień.

Córka przyszła na świat po ośmiu latach małżeństwa, jako dziecko wymodlone i wyproszone u Boga. Przez cały czas oczekiwania,  codziennie z różańcem w ręku odmawiając koronkę do Miłosierdzia Bożego prosiłam Pana o dar macierzyństwa. Były to lata osiemdziesiąte ubiegłego stulecia, kiedy to w Kościele nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego nie było tak rozpowszechnione jak obecnie. Modlitwy tej nauczyła mnie ciocia- przedwojenna nauczycielka.

Pewnego razu wracając do domu, w oczekiwaniu na autobus, postanowiłam wejść na kilka minut do małego Kościoła przy dworcu kolejowym, aby pokłonić się Panu. Trafiłam na nabożeństwo z wystawieniem Najświętszego Sakramentu i moment gdy ksiądz rozpoczął błogosławieństwo. Uklękłam jak wszyscy  i nagle okazało się , że nie mogę wstać w kolan, ponieważ kręci mi się w głowie.   Powiedziałam:„ No tak Panie, jestem w ciąży. Boże oddaję ci to dziecko, nie wiedząc czy jest to chłopiec czy dziewczynka, oddaję ci mój największy skarb. Proszę Cię jednak, pomóż mi wychować to dziecko, na chwałę dla Ciebie i pożytek dla ludzi.” Po pewnym czasie lekarka potwierdziła, że zostanę matką, co dodało nam, jako młodemu małżeństwu skrzydeł.  Wszystko układało się dobrze. Aż wreszcie, na trzy miesiące przed terminem porodu, rozpoczęła się pełna akcja porodowa. Lekarz w szpitalu powiedział, że niestety dziecko jest za małe i jak się urodzi to nie przeżyje.  W pierwszej chwili jako zwykły człowiek wpadłam w panikę,  byłam jedynie w stanie wypowiadać słowa: „Jezu ufam tobie”. Mąż był cały czas przy mnie i razem rozpoczęliśmy w spokoju odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Była to popołudnie Wielkiego Piątku. Po ośmiu godzinach pobytu na sali porodowej, lekarz postanowił o przewiezieniu mnie do izolatki , w której spędziłam następne trzy miesiące.  Przez cały ten czas trwała akcja porodowa.  Jak teraz oceniam ten czas,  po latach, to uważam, że  był to czas wspaniały i błogosławiony. Miałam sporo czasu na rozmowę z moim nienarodzonym jeszcze dzieckiem, opowiadał mu o tym jak dobry jest Pan i jak  piękny jest świat, na który póki co nie ma się co spieszyć. Wywiązała się między nami głęboka więź, która do tej pory  trwa nieprzerwanie.  Córka wzrastała jako wyjątkowo zdolne dziecko. Zdobyła szerokie i gruntowne wykształcenie. Wszystko układało się dobrze.  Aż nagle, na dwa tygodnie przed ślubem, zasłabła. W szpitalu  lekarz powiedział: guz mózgu. Gdy usłyszałam diagnozę, jedyne co mogłam powiedzieć to: „Jezu ufam Tobie”. W pierwszej chwili nie mogłam pozbierać myśli. Jednak po chwili rozpoczęłam wykonywać telefony do przyjaciół i rodziny, z prośbą o modlitwę. Pierwsze telefony wykonałam do:  Wspólnoty Miłości Miłosiernej,  do całej rodziny i znajomych.Wszystkich prosiłam o modlitwę.

W sytuacji w której się znalazłam postanowiłam po raz pierwszy w życiu uruchomić  znajomości, aby córka dostała się do jednej z dwóch najlepszych klinik. Jednak jak później się okazało, Pan pokazał mi, że moje znajomości nie mają żadnego znaczenia.Termin operacji, jako najbliższy z możliwych został wyznaczony na początek października 2014r. A tu nagle z pierwszych dniach września stan zdrowia córki pogorszył się. Stanęłam przed faktem ubiegania się o miejsce w klinice drugiej, ale bez znajomości, lecz jedynie z różańcem w ręku. Ks. Marek w rozmowie telefonicznej powiedział do mnie: „Niech Pan prowadzi i błogosławi”.  Rozpoczęłam po raz pierwszy w życiu odmawiać Nowennę Pompejańską. Zawsze miałam wielki szacunek do modlitwy różańcowej, a różaniec pomagał mi pokonywać największe trudności. Nowenna Pompejańska pozwoliła mi na zachowanie spokoju, zdecydowanego i uporządkowanego działania, a przede wszystkim zaczęły otwierać się przede mną drzwi, z ludzkiego punku widzenia nie do pokonania. Dotarłam do najlepszego w Polsce neurochirurga, który natychmiast przeprowadził operację. Nie potrzebowałam do tego ani znajomości ani pieniędzy, wystarczył różaniec i bezwzględne zaufanie Panu. Przed operacją usilnie zabiegałam, aby przy łóżku córki była pielęgniarka – na próżno. Jak się później okazało, na  sali po operacyjnej  pielęgniarki pozwoliły mi być cały czas przy córce, jako jedynej obcej osobie, wśród innych chorych. Myślę że byłam dobrą opiekunką córki. 

Po operacji, córka dostała ataku niesamowitego bólu. Powiedziała do mnie: „mamo, ta operacja pewnie się nie udała, ten ból jest taki straszny, że ja chyba umieram”. Odpowiedziałam córce w spokoju:  nie masz racji, pan doktor powiedział, że jest wszystko w porządku, ufaj lekarzowi, ufaj Bogu, ufaj modlitwie.  Będąc przy tobie  cały czas modlę się na różańcu.Dlaczego Bóg miałby mi ciebie zabierać, skoro ty jesteś dla mnie całym światem? Ja tylu ludziom zrobiłam dużo dobrego, szczególnie moim wrogom, więc ufam, że Bóg mi za to wynagrodzi. Córka odrzekła: mamo, ty jesteś jak dziecko. Tak masz rację, odrzekłam córce, ja jestem  jak dziecko i ufam Bogu jak dziecko. Na sali intensywnej opieki było kilkanaście łóżek, urządzenia głośno procowały, ludzie wydawali straszne odgłosy, które tak cierpiącej córce bardzo przeszkadzały. Nie wiedziałam jak jej pomóc, jak rozwiązać ten problem. Po chwili na sąsiednie łózko został przywieziony mężczyzna po wypadku i po ciężkiej operacji głowy, który strasznie wzdychał. Pielęgniarki kazały mi wyjść na korytarz. Wychodząc powiedziałam do córki: czekaj na mnie, ja tu wrócę, postaram się może uda się zaradzić tej sytuacji. Były to słowa, które dawały jej nadzieję, że coś się zmieni, aby się nie załamała. Wyszłam na korytarz i mówię: „Boże ci ludzie mają prawo do takiego zachowania, są to niejednokrotnie ludzie umierający, ale z drugiej strony  moje dziecko po tak ciężkiej operacji też ma prawo do ciszy i spokoju”. Zaczęłam się modlić do mojej mamy mówiąc: mamuś, kiedyś mi obiecałaś , że jak będziesz w niebie to będziesz mi pomagać więcej niż tu kiedy mieszkałyśmy razem. Ja wiem że tobie Bóg niczego Ci nie odmówi, proszę cię zrób coś, nie wiem co, ale idź do niej, rozwiąż ten problem. 

Usiadłam w korytarzu i nadal odmawiałam różaniec. Po godzinie przyszłam do sali, w której leżała córka. Zobaczyłam, że jej łóżko jest zaścielone a córki nie ma. W szpitalu puste zaścielone  łóżko świadczy o jednym: pacjent zmarł i został wywieziony. Widząc puste łóżko, byłam w stanie powiedzieć jedynie: Jezu ufam Tobie, to niemożliwe abyś zabrał moje dziecko. Pobiegłam do pielęgniarek i zapytałam, co się stało, przecież jeszcze godzinę temu córka żyła. Pielęgniarka widząc strach w moich oczach, powiedziała : wszystko w porządku,  myśmy córkę przewiozły na salę nr 1. Gdy dotarłam do tej sali, okazało się, że była to  sala jednoosobowa, a córka  jest w idealnych warunkach. Córka zapytała: mamo, jak ty to załatwiłaś?. Powiedziałam córce: dziecko, ja ci tego na załatwiłam, ponieważ ja nawet nie wiedziałam, że  taka sala istnieje. Ja tylko się modlę i proszę Boga o pomoc. 

Po kilkunastu minutach  ból głowy córki spotęgował się. Przytuliłam córkę do siebie,  a w  lewej dłoni trzymałam jej ręce, aby czuła moją obecność.  Prawą dłoń położyłam nad jej głową i mocą Sakramentu Małżeństwa błogosławiłam dziecko, w imię Trójcy Przenajświętszej, prosząc Boga, aby  zabrał jej ten straszny ból. Miałam przy sobie maleńki obrazek Cudownej Matki Bożej Pocieszenia z Jodłówki, którym pobłogosławiłam córkę. Po chwili córka usnęła i spała przez 4 godziny. Przez cały ten czas  modliłam się nad nią, błogosławiłam ją, i czułam coś czego nie potrafię opisać i zrozumieć. Jakaś nieopisana siła, moc, energia, emanowała z mojego wnętrza, szczególnie poprzez ręce, trzymane nad jej głową.Córka cały czas spała. Po czterech godzinach,  przyszła pielęgniarka i powiedział, że najgorszy kryzys córka przespała. Teraz będzie już tylko lepiej. Gdy córka się obudziła, wydawało mi się, że  dostała  gorączkę – według mnie miała gorące dłonie. Po kilku godzinach, po badaniach komputerowych, lekarz pokazał mi wyniki i powiedział: córka nie tylko nie ma żadnych powikłań, ale nie ma śladu po przebytej operacji. Pomyślałam, że lekarz mnie pociesza, więc wróciłam do córki i powiedziałam jej o swoich obawach.  Córka odrzekła: mamuś , ja nie mam gorących rąk, to ty masz ręce jak ogień. Przytuliłam córkę, jak tylko mogłam do serca, i tak przez długą chwilę  tuliłyśmy się w milczeniu. Po pewnym czasie córka powiedziała do mnie: mamuś: czuję jak wokół nas  roztacza się ogromna  Miłość. Córka zapytała mnie   czy ja równieżto samo czuję?Odpowiedziałam córce: tak,  ja czuję jak otacza nas ogromna Miłość, Pokój i Dobro.  

Po tygodniu córka wyszła ze szpitala o własnych siłach i wkrótce podjęła pracę. Jest zdrowa i gdyby nie blizna  na czole, to nikt by nie wiedział, co przeżyłyśmy razem.

„ZOBACZCIE JAK DOBRY JEST PAN, NICZEGO MI NIE BRAKNIE.”