„Przyszedłem ogień rzucić na ziemie i pragnę, ażeby zapłoną. (…) Odtąd bowiem pięcioro będzie podzielonych w jednym domu; troje stanie przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi; syn przeciw ojcu, matka przeciw córce; córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej; synowa przeciw teściowej”. (Łk 12,49-53)
Świadectwo mego uzdrowienia pragnę zacząć od fragmentu Ewangelii wg św. Łukasza, aby ukazać jakie negatywne znaczenie ma brak przebaczenia międzypokoleniowego, a także wpływ na osoby z rodziny, szczególnie te, które są najmniej odpowiedzialne za te przyczyny. Zostają atakowane przez Złego, gdyż nie są w pełni świadome tego co było i tego co się dzieje w rodzinie.
Moje kłopoty ze zdrowiem zaczęły się rok temu (pod koniec lipca 2011r.). Na początku było niepozornie: zapalenie tkanki łącznej i poduszek w górnym śródstopiu lewej nogi. Zaczęły się tzw. ”pielgrzymki do lekarzy”. Wyniki badań nie wskazywały nic poważnego. Lekarze nie mogli odnaleźć przyczyny ciągłej opuchlizny i gromadzenia się płynu w śródstopiu. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. Sytuacja w domu również zaczęła się pogarszać, z tego względu nasza rodzina się rozdzieliła jak ukazuje powyższy fragment Ewangelii. Musiałam opuścić dom wraz z bratem i jego rodziną. Zaczęły się kłótnie i ciągłe narzekania, jak i robienie wzajemnych wyrzutów. Zły zaczął atakować coraz bardziej. Bliscy podpowiadali mi, aby skorzystać z modlitwy wstawienniczej, lecz do końca nie byłam pewna, czy to coś zmieni. Jednak stan mojego zdrowia pogarszał się. Świadoma ciężkiej sytuacji postanowiłam nie czekać. Zaczęła się żarliwa modlitwa. Nie poddawałam się. We wnętrzu serca nasuwały mi się znamienne słowa z ewangelicznej perykopy: kobiety cierpiącej na krwotok przez 12 lat (Łk 8, 42-48), która prosiła Jezusa w głębi duszy: „Gdybym się mogła dotknąć choć Jego szaty, a będę uzdrowiona…”. Postanowiłam słowa te uczynić moją modlitwą.
Pod koniec sierpnia 2012r. cała lewa strona mojego ciała zaczęła „odmawiać” posłuszeństwa, zaczęła cierpnąć, noga zaczęła sztywnieć i nastąpił brak czucia do kolana. Potrzebne były pilne badania i następne wizyty u lekarzy. W między czasie jedna z sióstr benedyktynek zaproponowała mi modlitwę: „Nowenną pompejańską”- do Matki Bożej z Pompei. Trwa ona 54 dni; I część 27 dni – modlitwa prośby, II część – 27 dni – modlitwa dziękczynienia. Na początku ucieszyłam się z troski jaką siostra zaoferowała. Z drugiej strony pojawił się szereg myśli: „ale jak to zrobię, kiedy, nie mam czasu, przecież mam studia, naukę…”. Lecz wiara, która zaczęła bardziej wzrastać pozwoliła mi je zwalczać – i zaczęłam.
Za parę dni lekarz podjął decyzję – stanowczo szpital. Zaczęło się – znalazł się czas dla Boga. Przez 20 dni leżąc w szpitalu miałam możliwość przez całe 24 godziny prosić Boga za wstawiennictwem Matki Bożej Miłosierdzia o wypełnienie się woli Bożej w moim życiu, w mojej rodzinie. Po kilku dniach wstępne diagnoza: rak kości. Jednak zakończyło się na osteoporozie-mimo tak młodego wieku 24 lat. Ciągle nie gasiłam nadziei. Wychodząc ze szpitala mój stan zdrowia wcale się nie poprawił. Zbliżał się ostatni piątek miesiąca – a więc dzień nabożeństwa o uzdrowienie i uwolnienie duchowe. Opatrzność Boża postawiła na mojej drodze ks. Marka jako narzędzie w ręku Boga. Przedstawiłam mu swoją sytuację i poprosiłam o modlitwę wstawienniczą. Było to ok. godz. 18.00. Był to również ostatni dzień części błagalnej nowenny pompejańskiej. Czułam, że Pan Jezus przygotował dla mnie wielką łaskę. Wystarczyło tylko, iż wyznałam, że jest moim Panem, Panem mojej przeszłości, teraźniejszości i przeszłości. Poczułam Jego dotyk miłości, Jego ciepło. Pan Jezus dotykał moją lewą stronę ciała. On uzdrowił mnie nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Ks. Marek modlił się o oczyszczenie mnie z fatum, przekleństw rodzinnych, przebaczenie najbliższym i o to, abym się nie bała przyszłości. Modlitwa trwała zaledwie kilka minut i w tym czasie moje życie nabrało nowego blasku, bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. To On, jeśli tylko chcemy uzdrawia i daje nam siłę, bo miłosierdzie Jego jest nieogarnione i nie przebrane.
Po zakończonej modlitwie Ks. Marek zaproponował mi, abym przeszła się po sali. Wstałam i zaczęłam chodzić. Nie czułam bólu, lecz Bożą radość i pokój. Ksiądz również polecił, abym ofiarowała zbliżające się nabożeństwo jako dziękczynne. W następnym dniu rozpoczynałam II część nowenny pompejańskiej – dziękczynną.
Nie ukrywam, że szatan zaczął szaleć. Pojawiły się trudności: zniechęcenie do modlitwy, senność. Było łatwiej prosić niż dziękować, lecz pokój, który panował w moim sercu pozwolił mi dokończyć nowennę pompejańską.
Pozwólmy otworzyć nasze wnętrze ku niezgłębionej Miłości Bożej, ku Miłosierdziu Bożemu.
Wraz ze św. Pawłem pragnę zakończyć moje świadectwo:
„Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w naszych sercach; abyście w miłości zakorzenieni i ugruntowani wraz ze świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość i poznać miłość Chrystusa przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Boga. Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej niż to, o co my prosimy, czy rozumiemy. Jemu chwała w kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia, wieki, wieków. Amen”. (Ef 3,17-21)