Konferencja wygłoszona podczas III Podkarpackiego Forum Charyzmatycznego w Krośnie 9 listopada 2013 (Ks. Marek Wasąg)

 

Kiedy przyglądam się sobie, jak Bóg, w procesie nawracania i przemiany, prowadzi mnie to przypominam sobie, że w jednym z tych etapów, odkryłem bardzo ważną sprawę, że tak naprawdę nie wiele mam do powiedzenia. To wielka łaska, kiedy uświadomimy sobie, że tak prawdę niewiele mamy do powiedzenia! Ale też zaraz dane miło odkryć, że jest ktoś, kto zawsze przy mnie stoi i mojej nieudolności ludzkiej nadaje wartość. To Matka Najświętsza, Maryja. Ona wyprasza łaskę dla nas, nadaje skuteczność tej naszej ludzkiej niemocy. Dlatego na początku tej konferencji zaproszę do nas Matkę Bożą. Niech Ona tutaj króluje, niech się troszczy, niech wstawia się za nami.

Dla mnie zawsze bardzo ważnym słowem proroctwa jest słowo z liturgii. I dzisiaj w godzinie czytań z liturgii święta poświęcenia Bazyliki na Lateranie, możemy przeczytać takie słowa „odrzuciwszy, więc wszelkie zło, wszelki podstęp i udawanie, zazdrość i wszelkie obmowy, jak niedawno narodzone niemowlęta pragnijcie duchowego, nie sfałszowanego mleka, abyście dzięki niemu wzrastali ku zbawieniu, jeżeli tylko zasmakowaliście, jak dobry jest Pan”. Kościół karmi nas dziś tym słowem i też otwiera tę konferencję, pokazuje nam, co jest ważne w naszym chrześcijańskim życiu. Mamy mówić o nawróceniu i o wierze, ale na początku zwróćmy uwagę na to, że nawrócenie zawsze jest poprzedzone słuchaniem Słowa. Pierwszym nawróceniem, które musi się stać naszym udziałem jest nawrócenie do słuchania. Mamy dużą tendencję do gadania. W Odnowie w Duchu Świętym mamy tendencję żeby mówić, dużo mówić Panu Bogu. Wydaje mi się, że musimy się nawracać do tego, ażeby bardziej słuchać. Dlatego, że będziesz tym, czego słuchasz. Słowo kształtuje człowieka. Słowo nakreśla naszą drogę. Słowo ma wpływ na życie człowieka. Jeżeli dzisiaj świat tak mocno się zagubił to tylko, dlatego, że uwierzył kłamstwu. Podstawową przyczyną zagubienia cywilizacji, świata, człowieka jest to, że dzisiaj człowiek uwierzył kłamstwu. I tak jak pierwszy człowiek, który uwierzył kłamstwu został zwiedziony. Jesteśmy zwiedzeni przez złego ducha. Dlatego musimy się nawracać. Musimy pozwolić, by Pan Jezus przyciągnął nas do siebie. Nawrócenie właśnie na tym polega.

Co jest przejawem zwiedzenia? Największym przejawem zwiedzenia jest brak obrzydzenia do grzechu. Dzisiaj świat został znieczulony w swoim sumieniu. Ojciec Święty prosił o ludzi sumienia, dlatego, że nie mamy obrzydzenia do grzechu. To jest największe zagrożenie dla nas dzisiaj w świecie. Nie okultyzm, nie masoneria, nie inne zagrożenia duchowe. Nie! Największym zagrożeniem jest to, że my nie mamy obrzydzenia do grzechu. Dlaczego tak się dzieje? Bo nie umiemy słuchać Słowa Bożego. W ogóle nie umiemy słuchać i dajemy się zwieść. Dlatego możemy mówić o pewnej dyktaturze kłamstwa i manipulacji w dzisiejszym świecie. Za czasów głębokiego komunizmu, na Ukrainie, pracował biskup Olszański. Był to człowiek, który robił Bożą robotę w tamtym systemie i był bardzo mocno inwigilowany przez odpowiednie władze. Ciekawe, że największym zarzutem, wobec tego biskupa, było to, że nie słucha radia i nie czyta gazet. Ciekawa rzecz. Dlaczego? Bo nie miał możliwości karmienia się kłamstwem. Zróbmy sobie krótki rachunek sumienia, spójrzmy na proporcje naszego słuchania Słowa Bożego a słuchania radia i oglądania telewizji, oglądania reklam itd. Nawrócenie będzie zawsze owocem słuchania. Słuchania Boga. Pierwszym jest „Słuchaj Izraelu – mówi Bóg”. Komentarz rabinacki mówi, że Żyd, który dłużej niż 3 dni nie czyta Słowa Bożego naraża się na potępienie. Kolejnym punktem naszego rachunku sumienia jest, kiedy ostatni raz czytałem Pismo Św., kiedy wsłuchiwałem się w głos Pana, żeby żyć pełnią życia? Pan Jezus mówi „uważajcie, jak słuchacie”. Genialną myśl wypowiedział o. Remigiusz na początku, że jesteśmy jakby wpuszczeni w psychozę demonizowania demona i szukamy, słuchamy, o zagrożeniach, takie, inne, zły duch to, zły duch tamto. Zobaczmy jak się sami nakręcamy. Uważajcie, kogo słuchacie! Co nam mówi Słowo Boże? – bo w nim jest dla nas klucz. W Księdze Jeremiasza w 7 rozdziale Bóg mówi do nas tak „Słuchajcie głosu mojego, a będę wam Bogiem, wy zaś będziecie Mi narodem. Chodźcie każdą drogą, którą wam rozkażę, aby się wam dobrze powodziło. Ale nie usłuchali ani nie chcieli słuchać i poszli według zatwardziałości swego przewrotnego serca; odwrócili się plecami, a nie twarzą. Od dnia, kiedy przodkowie wasi wyszli z ziemi egipskiej, do dnia dzisiejszego posyłałem do was wszystkich moich sług, proroków, każdego dnia, bezustannie, lecz, nie usłuchali Mnie ani nie nadstawiali swych uszu. Uczynili twardym swój kark, stali się gorszymi niż ich przodkowie. Powiesz im wszystkie te słowa, ale cię nie usłuchają; będziesz wołał do nich, lecz nie dadzą ci odpowiedzi. I odezwiesz się do nich: "To jest naród, który nie usłuchał głosu Pana, swego Boga, i nie przyjął pouczenia. Przepadła wierność, znikła z ich ust". Słuchanie budzi wiarę. Św. Antoni Pustelnik, kiedy usłyszał „rozdaj wszystko co masz, rozdaj ubogim i chodź za mną”, sprzedał prawie cały swój majątek, a pochodził z rodziny patrycjuszy,
i poszedł. Usłyszał! Św. Augustyn, biskup Hippony, również, gdy w ogrodzie przeczytał List św. Pawła, całkowicie zmieniło to jego życie. We Wspólnocie Miłości Miłosiernej, w której jestem, spośród praktyk duchowych dwie są dla nas najważniejsze, od których zależy wiele. Są to: słuchanie Boga i adoracja Najświętszego Sakramentu. Praktyki te są motorem naszego procesu nawracania się, który skończy się, gdy powiemy „w ręce Twoje Panie oddaje ducha mego”. To będzie koniec nawracania się w obecności Pana.

Przytoczę przykład, że czasem słuchanie Pana może być ryzykowne. W naszej wspólnocie jesteśmy obecnie na etapie budowy Domu Miłości Miłosiernej, w którym moglibyśmy schronić osoby potrzebujące miłosiernej miłości. Założyliśmy, że nie będziemy przyjmować dotacji unijnych, gdyż chcemy być zależni tylko od Pana. Jednak pojawiła się propozycja dofinansowania i pojawiła się oczywiście myśl skorzystania z tej oferty. W sercu jednak czułem, że nie tak miało być, nie o tym rozmawialiśmy na początku we wspólnocie, nie takie były założenia. Niestety wtedy pojawiły się we mnie wątpliwości i dane mi było poznać, że potrzebuję nawrócenia. Pojawiło się pytanie: czy chcemy żyć z ręki ludzi czy z ręki Boga? Gdy słuchamy Słowa ono czasem nas drapie, a czasem nawet rozdziera, ale zawsze prowadzi do nawrócenia. Godzina adoracji znaczy więcej niż wielkie dzieła apostolskie. Doświadczamy tego także w naszej wspólnocie. Odkąd regularnie adorujemy Najświętszy Sakrament widzimy, że Bóg czyni niesamowite rzeczy. Od anonimowego człowieka otrzymaliśmy więcej niż było w ofercie dofinansowania z funduszy unijnych. Miejmy w sobie wiarę. Dla neurotycznego, zagubionego świata adoracja Najświętszego Sakramentu i Słowo są dzisiaj szansą wyjścia z obłędu. To jest droga Kościoła i droga nawrócenia: pójść za Słowem i kontemplować Oblicze Jezusa.

W Liturgii tego tygodnia czytamy: „Zbliżali się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: «Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi»” (Łk 15, 1-2). Opowiedział im wtedy przypowieści od zagubionej drachmie, o zagubionej owcy i synu marnotrawnym. Ale zwróćmy uwagę, że Jezusowi przysłuchiwali się celnicy i grzesznicy, a ci religijnie poprawni gardzili nimi. I to nam grozi, kiedy mówimy o nawróceniu, to kojarzą nam się różne definicje. Można powiedzieć, że nawrócenie to poznanie zła, które się popełniło i podjęcie decyzji, aby tego zła już więcej nie popełnić. Dlatego mówiąc o nawróceniu mam na myśli własny wysiłek człowieka dążącego do zrobienia czegoś – może post, może pielgrzymka, może nowenna. Czasem słyszymy: weź się w garść, zrób coś ze sobą człowieku. Próbowałem tak przez jakiś czas brać się w garść, ale ile tej mojej ludzkiej biedy, tej nędzy jest, a jaka jest ta garść. Im bardziej zaciskałem tę garść, tym gorsze były owoce tego zaciskania. Był czas, gdy postanowiłem sobie, że będę punktualnie wstawał, że wezmę się w garść i będę wstawał. Wtedy się dopiero zaczęło, jakże mi się błogo wtedy spało. I Pan Bóg mi pokazał, że niestety, nic z tego. I my sobie tak często postanawiamy – nie będę więcej przeklinał, kłódkę sobie założę na usta, plastrem je zakleję. A okazuje się za chwilę, że kłódka rozerwana, plastry pozrywane, choć przecież tak bardzo się staram, nic z tego. I to jest właśnie taki model zachowania starotestamentalnego, to model faryzeuszy, którzy byli perfekcyjni, jeśli chodzi o religijność, jeśli chodzi o prawo. W Starym Testamencie nawrócenie było związane z przestrzeganiem prawa, by wszystko na zewnątrz było dobrze i niestety nic to nie dawało. W konsekwencji leżymy pod gruzami naszych przyrzeczeń, obietnic, postanowień, naszych dobrych chęci. Św. Paweł w Liście do Rzymian mówi „Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu.  Nie rozumiem, bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre. A zatem już nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech. Jestem, bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię, bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! (Rz 7, 14-24). Niezwykłe jest zakończenie, pokazujące napięcia, które rodzą się sercu św. Pawła, w jego zmysłach, jego głowie, jednocześnie pokazując jego kompletną bezradność. Mówi o namiętnościach, które nim rządzą
a miał tedy ponad 60 lat. Dojrzały wiek a te namiętności ciągle nim rządzą. Dopiero, gdy powiem „W ręce Twoje Pani oddaje ducha mego” i minie 3 godziny od śmierci, mogę powiedzieć, że jestem wolny od namiętności. Św. Paweł mówi w tym ostatnim zdaniu coś bardzo istotnego – Dzięki niech będą Bogu, bo to Bóg jest odpowiedzią na moje namiętności, na moje zniewolenia, bo to tylko Jezus może mnie wydobyć z dna. Dlatego w Piśmie Św. używa się słowa metanoia, które określa nawrócenie, a to znaczy zmianę myślenia. Zmiana myślenia, matanoia, to przestawienie środka ciężkości z ja, na Ty. Z zasługiwania, na przyjęcie miłosiernej miłości Ojca. Do przyjścia Jezusa nawrócenie polegało na przestrzeganiu prawa i było związane z moralnością. Dopóki nawrócenie będzie związane z moralnością i przestrzeganiem prawa, dotąd będziemy chodzić z zaciśniętymi garściami i leżeć pod gruzami naszych postanowień i obietnic. Natomiast, gdy przychodzi Jezus nawrócenie jest przylgnięciem do Jego osoby i nie jest związane z moralnością tylko z miłością. Po pierwsze czy Ty pragniesz nawrócenia dzisiaj. I nie jest ważne czy ci się to uda czy nie. W nawróceniu nie chodzi o to, że przestaniesz upadać, tylko w którą stronę będziesz upadał. Bo można upadać w stronę Jezusa i to jest błogosławieństwo. Bogu niech będą dzięki za Jezusa Chrystusa dlatego, że On mnie wyrywa z upadku. I kiedy po upadku staję przed lustrem już nie myślę: znowu nic z tego, tylko myślę jest Jezus, który mnie uwolnił od grzechu. Ja upadam w ręce miłosierne Ojca. I to jest jedyny ratunek i tu jest nasze zbawienie.

Chrześcijaństwo to nic innego jak nawracanie się, to znaczy przylgnięcie do osoby Jezusa Chrystusa. O tym mówił, Jan Paweł II, o tym mówił Benedykt XVI i o tym mówi Ojciec Święty Franciszek. Chrześcijaństwo to jest osoba Jezusa Chrystusa. Czy ty chcesz dzisiaj spotkać Jezusa, czy chcesz się tylko pozbyć swoich grzechów? To jest kluczowe pytanie. Czy chcesz przyjąć to, że jesteś słaby, czy cię to denerwuje, bo inni mają lepiej. Ojciec Święty Franciszek mówi, że nawrócić się to otworzyć się na Pana. Czy przybyliście tutaj, by otworzyć się na Pana, czy żeby się lepiej poczuć? Otwarcie się na Pana nie jest równoznaczne z dobrym samopoczuciem, chociaż najczęściej tak bywa. Ale samopoczucie nie jest celem naszej obecności na tym Forum. Jesteśmy tutaj po to, by otworzyć się na Pana. Maryja jest ikoną człowieka nawróconego. Nie potrzebowała nawrócenia, ale czy Ona, jako nastoletnia dziewczyna, wiedziała czy potrzebuje nawrócenia czy nie? Czy zdawała sobie z tego sprawę? A od początku była ikoną człowieka nawróconego. Kiedy przychodzi do Niej Anioł, Maryja nie mówi „poczekaj pójdę się nawrócić, posprzątam, zrobię to
i tamto i może później się zgodzę”. Ona odpowiada „Fiat, niech się stanie, amen”. Przychodzi Pan, Maryja mówi „amen”. Jest cały czas otwarta na to, co daje Pan. Czasami przychodzi do nas nowotwór. Jest to bardzo trudne doświadczenie, bardzo bolesne nawiedzenie, chwyta paraliż – to jest odruch ludzki, ale człowiek nawrócony czyli otwarty na Pana mówi „Amen”. Ciekawe, co Bóg chce z tego wydobyć. Co przygotował dla mnie poprzez ten nowotwór czy poprzez takie czy inne zniewolenie”.

Ewangelia wg św. Łukasza „Powiedział też do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: «Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: "Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam". Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: "Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!" Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy, bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony»” (Łk 18, 9-14). Dwóch ludzi w tym samym miejscu, w świątyni, w przestrzeni sacrum. Faryzeusz odwołuje się do samego siebie, jest skupiony na własnych wysiłkach, wylicza swoje zasługi, chełpi się swoją pobożnością, jest dumny ze swoich osiągnięć religijnych, napompowany do granic możliwości, oczywiście uważa się za lepszego – to jest ten starotestamentalny model. Pan Jezus często mówiąc faryzeusze i celnicy dokonuje rozróżnienia – Stary Testament, czyli stare życie i nowe życie, stara jakość i nowa jakość. Stara jakość związana ze starym prawem, z rytualizmem – on (faryzeusz) jest doskonały
w rytualizmie i we własnym wysiłku widzi szansę, która go tak naprawdę pogrąża kompletnie, bo jest człowiekiem bardzo nieszczęśliwym chociaż uważa się za porządnego, na zewnątrz wszystko jest w porządku, ile zasług! I ten drugi, celnik, taki przycupnięty, w ostatniej ławce, odrzucony przez rzeczników oficjalnej religii, nie obawia się wyrazić swojej nędzy. To jest człowiek religijnie nieczysty, którego Żydzi omijali z daleka, człowiek wokół, którego przechodziło się wówczas szerokim łukiem. Ale ten właśnie człowiek jest zdany całkowicie na łaskę Pana. Nie miał śmiałości wznieść swoich oczu ku Niebu. Mówił tylko „Boże, miej litość nade mną”. I właśnie ten odszedł usprawiedliwiony. Postacie te to figury, które możemy przyłożyć w innym miejscu np. do przypowieści o miłosiernym Ojcu i dwóch synach. Faryzeusz to jest ten starszy Syn, który został w domu, a celnik to ten, który zszedł na manowce do tej ostatniej ławki, więcej, do świńskiego koryta, na samo dno. I tak, jak w przypowieści o miłosiernym ojcu ten, który ze świńskiego koryta wraca wpada w ramiona miłosiernego Ojca. A tamten wraca ze skwaszoną miną, zgorzkniały, zły, bo nosi w sobie śmierć. On nosi w sobie niepogodzenie, niespełnienie, bo tyle harował na hektarach ojca! Ojciec mówił zaorać – orał, zasiać – siał, bydło wypędzić – wypędzał, punktualnie wracał, punktualnie wychodził, harował jak najlepiej potrafił, perfekcjonista tylko, że zgorzkniały. On się nigdy nie czuł synem swego ojca, a był blisko. I tak jest z nawróceniem. Można być blisko Pana Jezusa, ale odwróconym tyłem do Niego. Tak jak ten starszy syn, który był blisko tylko, że tyłem do ojca. I można być w ostatniej ławce, ale zwróconym w stronę Pana, zasłuchanym w Jego głos. Nawet z ostatniej ławki, coś tam nie do końca trafia, jeszcze wiele rzeczy go zagłusza, ale słucha, bo czuje miłość, czuje szansę, idzie w stronę życia. Dlatego Pan Jezus mówi, że celnicy, grzesznicy, prostytutki, ci z ostatnich ławek wchodzą przed wami do Królestwa Bożego, bo oni idą w stronę Królestwa. Wy jesteście blisko, tylko, że tyłem. I to jest dramat. To może być dramat księdza, który potrzebuje nawrócenia, bo spełnia czynność religijną, uprawia rytualizm odprawiając mszę świętą, bo musi iść do konfesjonału, bo musi odmówić brewiarz. To jest prawo, to jest czysty rytualizm. To są pokusy i zagrożenia dla tych co są w górze tak, jak ten faryzeusz, który wspiął się po drabince swoich zasług, pobożności, itd., a tak naprawdę był bez serca, bez duszy, zamknięty na łaskę i liczył tylko na siebie. Faryzeusz był bardzo blisko prawa, doktryny, moralności, ale odszedł nieszczęśliwy. Nie on odszedł usprawiedliwiony, bo tak naprawdę nie potrzebował usprawiedliwienia. Jeśli ci się wydaje, że nie masz się z czego nawracać, to trzeba ci tylko współczuć, możesz wyjść, nie masz co tutaj robić, bo tutaj, w Kościele, nie ma miejsca dla bezgrzesznych. Jedną rzecz, którą możemy robić, to nie zaciskać pięści, że może dzisiaj mi się uda, że może dzisiaj rzucę to palenie, może skończę z pornografią… Nie! Na nawrócenie otwiera nas tylko bicie się w pierś. To jest klucz do naszego nawrócenia. On nic nie robił, niczego sobie nie obiecywał, o niczym nie zapewniał. Celnik tylko bił się w pierś i mówił „Panie miej miłosierdzie dla mnie grzesznika. Pewnie, gdy wyjdę prawdopodobnie znowu upadnę, ale miej miłosierdzie dla mnie, bo bardzo, szczerze pragnę Twojej obecności w moim życiu”. I ten odszedł usprawiedliwiony, nie tamten, który nie spotkał się z Panem, bo nie potrzebował lekarza. Faryzeusz nie spotkał się z Miłością, gdyż był skażony syndromem starszego syna. I obawiam się, że my w znacznej części jesteśmy skażeni tym syndromem starszego syna. Takim znakiem skażenia syndromem starszego syna jest to, że nie umiemy się cieszyć z ludzkiego szczęścia. Taki podstawowy objaw tego skażenia to, gdy nie potrafisz się cieszyć, że sąsiad kupił sobie nowy samochód, że dziecko jego dostało się na wymarzone studia. Jeśli nie potrafisz się tym cieszyć to znaczy, że bardzo potrzebujesz nawrócenia, bo nosisz w sobie starszego syna. Ten, który odszedł, celnik, mógł powiedzieć jak św. Paweł „Ja wiem komu zawierzyłem” (2Tm 1,12). Siedem razy na dzień sprawiedliwy upada, ale ja wiem, komu ja zawierzyłem. Grzech nie jest problemem, zniewolenie też nie jest problemem. Dzisiaj mówi się o zniewoleniach, jakby to był „pępek świata”. A przecież Jezus nas wyprowadza ze zniewolenia. Pan Jezus mówi, że ostateczną deską ratunku nie jest wiedza na temat zagrożeń duchowych tylko Miłosierdzie Boże. Dlatego musimy się też nawracać w naszym myśleniu, żeby się nie dać zmanipulować poprzez kłamstwo, nie dać się zwieść. Jeśli pragniesz nawrócenia to musisz się zgodzić na to żeby zejść na samo dno swojego serca, uznać swoją biedę, zobaczyć swoją wewnętrzną patologię, zobaczyć zarośla, swoje uwikłanie, poczuć smród, który w sercu nosisz. Dlaczego musisz zejść na dół? Dlatego, że Jezus się uniżył. Dlatego, że Jezusa możesz szukać tylko na dnie, bo Jezus zszedł właśnie na dno. On dla tego dna przyszedł. Jeśli ty chcesz się z Nim spotkać, to nie próbuj się wspinać swoja pobożnością i zasługiwać na uznanie. Nawrócenie nie jest nagrodą za dobre sprawowanie. Nawrócenie to spotkanie z Jezusem na dnie swojego serca, na dnie swojej biedy. Biedy, którą dzisiaj przynoszę, bo chcę być uwolniony. Jeżeli jesteś kulawy to Bogu dzięki. Bo jeśli jesteś kulawy, to jesteś jak Jakub nad potokiem Jabbok, kiedy walczył z Bogiem i Bóg tam zwichnął mu biodro i chodził do końca życia utykający. Dlaczego tak chodził? Bo wiedział, że sam sobie nie poradzi. On nie mógł biegać, mógł co najwyżej człapać, utykać. Tylko my nie chcemy się na to zgodzić. I dlatego potrzebujemy nawrócenia żeby się zgodzić na swoją kulawość, na swoje kalectwo, na które rozwiązaniem nie są moje dobre uczynki, posty (oczywiście tego nie dyskredytuję tutaj), ale jedynym rozwiązaniem jest Jezus Chrystus, Jego miłosierdzie.

Potrzebujemy nawrócenia mentalnego z zasługiwania, do przyjęcia łaski. Rewolucją
w moim procesie nawracania był moment, gdy usłyszałem w okresie studiów seminaryjnych, że Bóg kocha człowieka za darmo. Myślałem „Jak to za darmo?” Przez kilka dni dochodziło do mnie „Jak to Pan Bóg kocha za darmo? Tak za nic? Nic nie trzeba robić? Nie trzeba się modlić? Nie trzeba do spowiedzi chodzić?”. To była rewolucja. Zmiana myślenia. A potem już biegałem do spowiedzi, bo już nie mogłem się doczekać, bo grzech tak mi śmierdział, że wiedziałem, że tylko Jezus może zrobić totalne wietrzenie mojej duszy, mojego serca, mojego wnętrza. Ja nie musiałem mieć przykazania „idź w niedzielę do kościoła”, bo wiedziałem, że bez tego nie pożyję za długo (w sensie duchowym oczywiście).

Kolejnym aspektem nawrócenia jest nawrócenie z religijności do wiary, które wielu z nas jest bardzo potrzebne. Pan mówi „nawracajcie się i wierzcie”, nie mówi „nawracajcie się i bądźcie religijni”. Nawracajcie się i wierzcie. Celnik nie znał przepisów liturgicznych, nie znał prawa kanonicznego, dokumentów soborowych. On tego nie znał. Może potem poznał, może nie, ale poznał serce Boga. I kiedy poznał miłość Boga, już nie trzeba mu było prawa kanonicznego, ani moralnych wskazań, bo on to wszystko sercem przyjmował. Człowiek jest istotą religijną z natury. Fakt ten nie wymaga uzasadnienia, bo potwierdza nam to choćby psychologia religii, nauka. I zdecydowana większość ludzi wyczuwa istnienie jakiejś siły wyższej. Rytuał religijny jest czymś bardzo pozytywnym i wypływa z naszego przekonania wewnętrznego, pozwala nam się wyrazić wobec Pana Boga właśnie poprzez gesty, akcję liturgiczna, postawę, itd. Ale, ta rzeczywistość jest czymś więcej, ona jest czymś głębszym, jest pojemniejsza niż nam się może wydawać. Religijność jest bardzo cenna, bo stwarza przestrzeń dla samoobjawienia się Boga, bo w kulcie przychodzi Bóg, w Eucharystii pojawia się Pan, żywy Jezus. Religia karmi się także zachwytem nad stworzeniem. Oczywiście są osoby, które mówią, że do kościoła nie chodzą, bo wolą pójść do lasu, bo tam ćwierkają ptaszki, szumi przyroda, a oni wtedy się skupiają, kontemplują, łapią stany mistyczne. To jest religijność. Jednakże człowiek tylko religijny, może przeżywać wielkie osamotnienie. Jest to skutek pewnego oderwania od Ojca, które się nazywa w naszej tradycji chrześcijańskiej, katolickiej – grzechem pierworodnym. Podstawowym uczuciem, które nam towarzyszy po tym tragicznym pęknięciu jest lęk. Na Boże wołanie „Adamie gdzie jesteś” człowiek odpowiada „przestraszyłem się, bo jestem nagi”. Przestraszyłem się. W człowieku oderwanym od Boga natychmiast uruchamia się lęk, który może stać się inspiracją dla religijności, która pomaga opanować ten lęk. Ale wtedy źródła życia wewnętrznego są zatrute, a rytuał nie prowadzi do wolności i rozwoju, ale do karłowatości. Patrząc z zewnątrz, ze szczytów drabiny swojej doskonałości, religijny faryzeusz wydaje się być doskonały, potężny, pewny siebie, a jednak, kiedy zostaje sam, bez pochlebiających mu wielbicieli, wciąż boi się popełnienia błędu, czuje się słaby, lęka się, czuje się gorszy i bezsilny. Rana faryzeusza polega na tym, że zabiega on o wielkość i władzę, aby sobie zrekompensować brak zaufania do Pana Boga, brak poczucia bezpieczeństwa wobec Pana Boga, które stale każą mu szukać miejsca przy ludziach wpływowych, pełniących władzę itd. I tu dochodzimy do czegoś bardzo ważnego. Człowiek, który nie może się cieszyć z największą przyjemnością z faktu, że jest kochany przez Boga bezinteresownie, za darmo, rekompensuje sobie ten brak sprawowaniem władzy. I właśnie ten starszy syn, który powraca z pola, kiedy widzi tańce słyszy muzykę, i że ta młodsza „szumowina” wróciła do domu, ten bankrut duchowy, który roztrwonił majątek, on nie chciał wejść do domu. W taki sposób chciał pokazać swoja władzę, swoją dominację. Dlatego, że on nie mógł się nigdy cieszyć, nigdy doświadczyć tego najprzyjemniejszego uczucia bezinteresownej miłości Ojca. Nie wiem czy do niego dotarło, gdy ojciec mu powiedział „synu przecież wszystko, co moje jest twoje”. Być może to była jakaś rewolucja w jego głowie, może się wtedy nawrócił, może dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę haruje na swoim, że nikomu łaski nie robi, że to jego interes, ale dotychczas nie chciał wejść. Właśnie to jest ta religijność, która czasami prowadzi do dominacji nad innymi. Jeżeli człowiek zatrzyma się na religijności zewnętrznej łatwo może znaleźć się w pułapce pustych obrzędów. I potrafi dochodzić do takich paranoidalnych sytuacji, gdzie sól egzorcyzmowana ma większą wartość niż komunia święta. I ludzie będą jeździć na nabożeństwo o uzdrowienie i 20 km wracać po sól, żeby ją egzorcyzmować. To jest pusta i jałowa religijność pozbawiona wszelkiej mocy, o której mówi już św. Paweł, że „stwarzają pozory pobożności, ale się kompletnie wyrzekli jej mocy”. Dlatego, że mamy łaskę na wyciągnięcie ręki, mamy dar Boga Ojca dla nas – Jezusa Chrystusa, Jego Ciało i Krew, które są najlepszym lekarstwem na wszystkie zniewolenia. Nie ma lepszego lekarstwa, ale w naszej religijności często dążymy, aby prowadzić religijne kolekcjonerstwo: może jakieś nabożeństwo, może jeszcze jakaś sesja, może forum, może Medjugorie, może dodatkowe rekolekcje jakieś, może nowenna pompejańska. Oczywiście to wszystko jest ważne, ale jeśli człowiek nie przylgnie do serca Boga to religijność może go zatruć. Czasem zdarzają się sytuacje w naszej wspólnocie, że ktoś przychodzi i opowiada, jaki jest religijny, a okazuje się, że sypie się małżeństwo i to z przyczyn religijnych! Bo np. mąż niczego innego od żony nie usłyszy tylko opowieści o Panu Jezusie, tylko o modlitwie, tylko o wieczorze uwielbienia, tylko o Piśmie św. Wówczas, w naszej terapii duchowej dajemy taką oto receptę – zakaz mówienia o Panu Bogu przez miesiąc, pójść z mężem na kawę, do kina czy na spacer i porozmawiać, o zwyczajnych sprawach. Chodzi o to, by zacząć normalnie funkcjonować, nie religijnie tylko w wierze. Religijność może prowadzić człowieka do miłości owszem, ale może stać się przeszkodą dla jego rozwoju, gdy stanie się jedynie zabobonnym rytuałem lub będzie wykorzystywana do celów innych niż religijne np. w polityce. Jeśli człowiek zatrzyma się na religijności zewnętrznej łatwo może znaleźć się
w pułapce pustych obrzędów. Religijność powoduje, że modlitwa wynika często z lęku nie z wiary. I czasami ktoś mówi: całą noc się modliłam za Iksińskiego, ale on się nie modlił, a jedynie się martwił całą noc, jest w nim tyle lęku, że mało różaniec się nie zapalił, ale z lęku nie z wiary, nie z ufności. Czasami się zdarzało na początku naszej drogi, że podczas nabożeństw zdarzały się manifestacje, wtedy wszyscy bez względu na to czy mieli dar języków czy nie – modlili się w językach. Była wtedy taka potęga modlitwy! Mówili co komu ślina na język przyniosła i mało się nie roztrzęśli, bo tak się panicznie obawiali. To jest religijność pozbawiona mocy.

Jezus przeprowadza ludzkość od religijności (kult zewnętrzny) do duchowości (kult wewnętrzny). Prawdziwi czciciele będą oddawać cześć w Duchu i prawdzie.

Nawróceni staną się brygadami świętych w trzecim Tysiącleciu. Pozwolą się porwać Duchowi Świętemu by nie chodzić już własnymi drogami. Będą zanurzeni w miłosiernej miłości Ojca i zakorzenieni w Winny Krzew. Będą się chlubić ze swoich upadków i nie będą mieć względu na opinię pogan. Pragnienie bycia blisko Pana będzie ich jedynym pragnieniem, bo poznali ile się traci, odrzucając miłość ojca. A Pan będzie ich oczyszczał, szlifował jak złoto. Tylko nawróceni mogą być solą ziemi i światłem w mrocznym świecie pesymizmu, beznadziei i leku. Nawróceni to święci, czerpiący swą radość ze Źródła życia.