Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

13 maja 2013 r. trafiłam do szpitala gdzie rozpoznano u mnie pozagałkowe zapalenie nerwu wzrokowego. Po raz pierwszy miałam przed sobą wizję hospitalizacji, co powodowało u mnie prawdziwe przerażenie (od dziecka byłam osobą bardzo zdrową, żadnych alergii, poważniejszych chorób, złamań, itp., a ponadto bardzo aktywną i sprawną fizycznie). Byłam przekonana, że i tym razem skończy się na kilku dniach w szpitalu i powrocie do pełni zdrowia.

Okazało się jednak inaczej – ze szpitala zostałam skierowana na badanie rezonansem magnetycznym, który wykazał zmiany w mózgu odpowiadające stwardnieniu rozsianemu („SM”). Miałam przeprowadzone chyba wszystkie możliwe badania mogące potwierdzić lub zaprzeczyć tej wstępnej diagnozie, odwiedziłam też chyba wszystkich najlepszych neurologów w Warszawie (tam wtedy mieszkaliśmy z mężem). Wszystkie badania i wszyscy lekarze potwierdzili diagnozę.

Wtedy diagnoza wydała mi się końcem mojego życia. Miałam 28 lat, kończyłam aplikację radcowską, dopiero zaczynaliśmy myśleć o życiu rodzinnym, dzieciach i nagle w moim odczuciu wszystkie te plany stały się całkowicie nierealne. Po konsultacjach z lekarzami miałam obraz mojego dalszego życia skoncentrowanego na chorobie, regularnym przyjmowaniu bardzo obciążających leków (do końca życia) powodujących ciężkie efekty uboczne, rezygnacji z posiadania własnych dzieci ze względu na obciążenie organizmu lekami, niepewności co do częstotliwości i nasilenia kolejnych rzutów choroby, a oprócz tego świadomość, że jedyne w miarę skuteczne leki działają jedynie u 30% chorych. Ostatecznie odmówiłam leczenia i zdecydowaliśmy z mężem, że podejmiemy starania o dziecko. 

Pamiętam, że najcięższą rozmowę z lekarzem miałam akurat 5 lipca – w dniu moich urodzin, także wychodząc od niego autentycznie po prostu chciałam natychmiast umrzeć. Szczęśliwie jednak się złożyło, że następnego dnia były rekolekcje z o. Johnem Bashoborą – „Jezus na stadionie”, na które kupiliśmy wcześniej bilety, gdzie już wtedy doświadczyłam działania Pana Boga i po raz pierwszy od dłuższego czasu na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

Następny rzut choroby, tj. kolejne zapalenie nerwu wzrokowego miałam w 2014 r. Sytuacja ta mnie podłamała, jednak zaraz potem zaczęliśmy z mężem natrafiać na różnego rodzaju publikacje (dotyczące medycyny św. Hildegardy, diety wg dr Ewy Dąbrowskiej), z których wynikało, że ogromny wpływ na pojawienie się różnych chorób autoimmunologicznych, w tym SM, a także ich przebieg, a nawet wyleczenie, ma dieta. Zainteresowaliśmy się dietą wg św. Hildegardy, pojechaliśmy też na wakacje z dietą dr Dąbrowskiej opartą na warzywach i owocach, która daje niesamowite efekty. Wykonałam też testy na tzw. nietolerancję pokarmową, na ponad rok wyeliminowałam z diety produkty, które zgodnie z wynikami badania powodowały ostrą reakcję mojego systemu immunologicznego. Nadal jednak odczuwałam niepokój co do kolejnych rzutów, frustrację wynikającą z tego, że do końca życia będą musiała odmawiać sobie moich ulubionych pokarmów, niepewność co do konieczności leczenia.

Poza tym, bezskutecznie staraliśmy się o dziecko, co wiązało się z kolejnymi wizytami u lekarzy, ciągłymi badaniami, obserwacjami, niepewnością czy ostatecznie kiedykolwiek nam się uda.

Tak było do 17 czerwca 2015 r. kiedy to kuzynka mojego męża zaproponowała mi przyjazd do Polańczyka na mszę z modlitwą o uzdrowienie. Po mszy w zasadzie zaciągnęła mnie do ks. Marka, którego poprosiłyśmy o modlitwę nade mną. Pamiętam tylko początkowe słowa, potem upadłam. Od momentu gdy wstałam zaczęła mi towarzyszyć ogromna radość, spokój, odszedł strach i niepewność, a ponadto, i co chyba najpiękniejsze – głębokie przeświadczenie, że Pan Jezus jest przy mnie, do tego stopnia, że jak dziecko z niewidzialnym przyjacielem zaczęłam w myślach kierować do Niego moje słowa – aby usiadł koło mnie, aby spędził ze mną dzień, itp. Moje życie diametralnie się zmieniło, przestałam się bać o kolejne rzuty choroby, uwierzyłam, że będzie jeszcze dobrze. Otrzymałam też chyba dar modlitwy, modlitwa czy uczestnictwo w mszy świętej nie jest już dla mnie „obciążeniem”, obowiązkiem, ale przeciwnie – wielką przyjemnością i czuję nawet tęsknotę powodującą, że chętnie idę na mszę nawet kilka razy w tygodniu.

Poza tym, wewnętrznie czuję, że nikt nigdy nie przekona mnie, że Boga nie ma. Mam pewność, że PanJezusjesti będzie stale przy mnie, chociaż w trudniejszych chwilach tego nie czuję, a nawet muszę się zmuszać, aby w to wierzyć.  

Zaczęliśmy z mężem uczestniczyć w różnych rekolekcjach, z których teraz czerpiemy ogromną radość i siłę płynącą ze spotkania z Panem Jezusem. Problemem, który wciąż nie dawał mi spokoju było bezskuteczne staranie się o dziecko, które trwało już ok 2,5 roku. Odmawiałam w tej intencji Nowennę Pompejańską, w czasie modlitwy wstawienniczej tutaj, we Wspólnocie Miłości Miłosiernej, otrzymaliśmy też słowa proroctwa, że Pan Bóg obdarzy nas nowym życiem, ale to czekanie i niepewność jak długo jeszcze te starania potrwają powodowały u mnie częste chwile zwątpienia. Czarę goryczy przelała wizyta u jednego z lekarzy w lutym br., który, nie badając mnie nawet stwierdził, że ponieważ już mam jedną chorobę autoimmunologiczną, to na pewno mam też endometriozę i konieczna będzie inwazyjna  diagnostyka, a następnie pewnie operacja.

Wiadomość ta mnie podłamała, ale jednocześnie spowodowała, że w marcu br. zdecydowałam się zrobić sobie przerwę od wszelkich wizyt lekarskich, konsultacji, badań i odstawiłam lekarstwa, które mi przepisano. Mój mąż, widząc jak każda wizyta u lekarza mnie przygnębia, już wcześniej mi to proponował, jednak nie słuchałam. Cały czas biłam się z myślami, że może Pan Bóg wymaga ode mnie tego zaangażowania i konsekwencji. Miałam jednak dość, w końcu podjęłam taką decyzję i poczułam prawdziwą ulgę, że już nie muszę planować terminu kolejnej wizyty, badań, pamiętać o lekach, itp.  

I chyba na tę decyzję czekał Pan Bóg, bo zaraz po tej decyzji, najprawdopodobniej dokładnie w Święta Wielkanocne postanowił nam pobłogosławićJ Maluch ma teraz 11 tygodni, a dokładnie 13 maja 2016 r. mieliśmy okazję zobaczyć po raz pierwszy jego bijące serduszkoJ

Chwała Panu!