Daily Archives: 6 lipca 2016

Świadectwo Kasi

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

13 maja 2013 r. trafiłam do szpitala gdzie rozpoznano u mnie pozagałkowe zapalenie nerwu wzrokowego. Po raz pierwszy miałam przed sobą wizję hospitalizacji, co powodowało u mnie prawdziwe przerażenie (od dziecka byłam osobą bardzo zdrową, żadnych alergii, poważniejszych chorób, złamań, itp., a ponadto bardzo aktywną i sprawną fizycznie). Byłam przekonana, że i tym razem skończy się na kilku dniach w szpitalu i powrocie do pełni zdrowia.

Okazało się jednak inaczej – ze szpitala zostałam skierowana na badanie rezonansem magnetycznym, który wykazał zmiany w mózgu odpowiadające stwardnieniu rozsianemu („SM”). Miałam przeprowadzone chyba wszystkie możliwe badania mogące potwierdzić lub zaprzeczyć tej wstępnej diagnozie, odwiedziłam też chyba wszystkich najlepszych neurologów w Warszawie (tam wtedy mieszkaliśmy z mężem). Wszystkie badania i wszyscy lekarze potwierdzili diagnozę.

Wtedy diagnoza wydała mi się końcem mojego życia. Miałam 28 lat, kończyłam aplikację radcowską, dopiero zaczynaliśmy myśleć o życiu rodzinnym, dzieciach i nagle w moim odczuciu wszystkie te plany stały się całkowicie nierealne. Po konsultacjach z lekarzami miałam obraz mojego dalszego życia skoncentrowanego na chorobie, regularnym przyjmowaniu bardzo obciążających leków (do końca życia) powodujących ciężkie efekty uboczne, rezygnacji z posiadania własnych dzieci ze względu na obciążenie organizmu lekami, niepewności co do częstotliwości i nasilenia kolejnych rzutów choroby, a oprócz tego świadomość, że jedyne w miarę skuteczne leki działają jedynie u 30% chorych. Ostatecznie odmówiłam leczenia i zdecydowaliśmy z mężem, że podejmiemy starania o dziecko. 

Pamiętam, że najcięższą rozmowę z lekarzem miałam akurat 5 lipca – w dniu moich urodzin, także wychodząc od niego autentycznie po prostu chciałam natychmiast umrzeć. Szczęśliwie jednak się złożyło, że następnego dnia były rekolekcje z o. Johnem Bashoborą – „Jezus na stadionie”, na które kupiliśmy wcześniej bilety, gdzie już wtedy doświadczyłam działania Pana Boga i po raz pierwszy od dłuższego czasu na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

Następny rzut choroby, tj. kolejne zapalenie nerwu wzrokowego miałam w 2014 r. Sytuacja ta mnie podłamała, jednak zaraz potem zaczęliśmy z mężem natrafiać na różnego rodzaju publikacje (dotyczące medycyny św. Hildegardy, diety wg dr Ewy Dąbrowskiej), z których wynikało, że ogromny wpływ na pojawienie się różnych chorób autoimmunologicznych, w tym SM, a także ich przebieg, a nawet wyleczenie, ma dieta. Zainteresowaliśmy się dietą wg św. Hildegardy, pojechaliśmy też na wakacje z dietą dr Dąbrowskiej opartą na warzywach i owocach, która daje niesamowite efekty. Wykonałam też testy na tzw. nietolerancję pokarmową, na ponad rok wyeliminowałam z diety produkty, które zgodnie z wynikami badania powodowały ostrą reakcję mojego systemu immunologicznego. Nadal jednak odczuwałam niepokój co do kolejnych rzutów, frustrację wynikającą z tego, że do końca życia będą musiała odmawiać sobie moich ulubionych pokarmów, niepewność co do konieczności leczenia.

Poza tym, bezskutecznie staraliśmy się o dziecko, co wiązało się z kolejnymi wizytami u lekarzy, ciągłymi badaniami, obserwacjami, niepewnością czy ostatecznie kiedykolwiek nam się uda.

Tak było do 17 czerwca 2015 r. kiedy to kuzynka mojego męża zaproponowała mi przyjazd do Polańczyka na mszę z modlitwą o uzdrowienie. Po mszy w zasadzie zaciągnęła mnie do ks. Marka, którego poprosiłyśmy o modlitwę nade mną. Pamiętam tylko początkowe słowa, potem upadłam. Od momentu gdy wstałam zaczęła mi towarzyszyć ogromna radość, spokój, odszedł strach i niepewność, a ponadto, i co chyba najpiękniejsze – głębokie przeświadczenie, że Pan Jezus jest przy mnie, do tego stopnia, że jak dziecko z niewidzialnym przyjacielem zaczęłam w myślach kierować do Niego moje słowa – aby usiadł koło mnie, aby spędził ze mną dzień, itp. Moje życie diametralnie się zmieniło, przestałam się bać o kolejne rzuty choroby, uwierzyłam, że będzie jeszcze dobrze. Otrzymałam też chyba dar modlitwy, modlitwa czy uczestnictwo w mszy świętej nie jest już dla mnie „obciążeniem”, obowiązkiem, ale przeciwnie – wielką przyjemnością i czuję nawet tęsknotę powodującą, że chętnie idę na mszę nawet kilka razy w tygodniu.

Poza tym, wewnętrznie czuję, że nikt nigdy nie przekona mnie, że Boga nie ma. Mam pewność, że PanJezusjesti będzie stale przy mnie, chociaż w trudniejszych chwilach tego nie czuję, a nawet muszę się zmuszać, aby w to wierzyć.  

Zaczęliśmy z mężem uczestniczyć w różnych rekolekcjach, z których teraz czerpiemy ogromną radość i siłę płynącą ze spotkania z Panem Jezusem. Problemem, który wciąż nie dawał mi spokoju było bezskuteczne staranie się o dziecko, które trwało już ok 2,5 roku. Odmawiałam w tej intencji Nowennę Pompejańską, w czasie modlitwy wstawienniczej tutaj, we Wspólnocie Miłości Miłosiernej, otrzymaliśmy też słowa proroctwa, że Pan Bóg obdarzy nas nowym życiem, ale to czekanie i niepewność jak długo jeszcze te starania potrwają powodowały u mnie częste chwile zwątpienia. Czarę goryczy przelała wizyta u jednego z lekarzy w lutym br., który, nie badając mnie nawet stwierdził, że ponieważ już mam jedną chorobę autoimmunologiczną, to na pewno mam też endometriozę i konieczna będzie inwazyjna  diagnostyka, a następnie pewnie operacja.

Wiadomość ta mnie podłamała, ale jednocześnie spowodowała, że w marcu br. zdecydowałam się zrobić sobie przerwę od wszelkich wizyt lekarskich, konsultacji, badań i odstawiłam lekarstwa, które mi przepisano. Mój mąż, widząc jak każda wizyta u lekarza mnie przygnębia, już wcześniej mi to proponował, jednak nie słuchałam. Cały czas biłam się z myślami, że może Pan Bóg wymaga ode mnie tego zaangażowania i konsekwencji. Miałam jednak dość, w końcu podjęłam taką decyzję i poczułam prawdziwą ulgę, że już nie muszę planować terminu kolejnej wizyty, badań, pamiętać o lekach, itp.  

I chyba na tę decyzję czekał Pan Bóg, bo zaraz po tej decyzji, najprawdopodobniej dokładnie w Święta Wielkanocne postanowił nam pobłogosławićJ Maluch ma teraz 11 tygodni, a dokładnie 13 maja 2016 r. mieliśmy okazję zobaczyć po raz pierwszy jego bijące serduszkoJ

Chwała Panu!

 

Świadectwo Mateusza

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica. Mam na imię Mateusz i chciałbym podzielić się tym co wydarzyło się w moim życiu.

Mianowicie kiedy miałem 22 lata żyjąc zupełnie beztrosko w przywiązaniu do dóbr materialnych, jak i szukaniu uciech poprzez różne środki uzależniające. Do kościoła przestałem chodzić już od kilku lat, bądź chodziłem jedynie w święta, gdzie nawet nie wchodziłem do kościoła i całą mszę św. przegadałem z kolegami.

W pewnym momencie życia jeszcze bardziej się pogubiłem i natrafiłem w internecie na wschodnią naukę tj.: zen, rozwój świadomości, integracje oddechem. Nie zdając sobie z tego sprawy praktykowałem zamieszczone tam praktyki. Było to dla mnie coś zupełnie nowego. Zafascynowałem się jak i zaciekawiłem "innym" postrzeganiem świata i siebie samego. Myślałem że jak dalej będę pogłębiał tą naukę (np. integracje oddechem, wychodzenie poza jaźń) odgadnę cel swojego istnienia, stanę się kimś oświeconym i przez co będę mieć władzę nie tylko nad sobą także nad innymi. W tym samym okresie sięgałem częściej i więcej po alkohol, marihuanę, pornografię. Równolegle rósł we mnie coraz większy niepokój, lęk, strach, obsesje, które starałem się zagłuszyć wspomnianymi używkami. Można powiedzieć, że zamęt spowodowany tymi rzeczami dawał mi jeszcze większego kopa do pójścia na całego a zarazem bycia bardziej na "haju".

Lecz po pół roku trafiłem do szpitala z powodu zatrucia pokarmowego i wysokiej gorączki. Przebywając w szpitalu poprosiłem mamę o to aby przywiozła mi jakąś książkę bądź gazety, ponieważ w pokoju gdzie leżałem nie było nawet telewizora. Dostałem od niej pobożną książkę "Życie Jezusa" – Ellen White, którą dopiero po kilku dniach zauważyłem i nie miałem ochoty jej czytać. Książka która leżała na stoliku niechybnie przykuwała moją uwagę i gdzieś w myśli odczytywałem jej tytuł "Życie Jezusa". Pojawiały mi się też myśli: jak żył Jezus, kim Był, co robił, czego nauczał pomyślałem że może warto się dowiedzieć, a może nauczał o czymś podobnym z czym ja się zetknąłem. Otworzyłem książkę i zacząłem czytać, bo inaczej bym się nie przekonał.

Po jakimś czasie zauważyłem że coś odciąga mnie od czytania jak i kontaktu z różnymi przedmiotami katolickimi. Objawiło się to poprzez różne koszmary, budzenia w nocy zalany potem, jak i odczuwania "tajemniczej osoby" (bo niewidzialnej) we własnym pokoju w środku nocy, która jakby dawała mi odczuć nienawiść do samego siebie; oraz w tym samym czasie czułem jak gdyby brakowałoby mi tlenu bądź bym się topił. Świadomy że nie śnię, ani nie oddaje się wyobraźni, a wręcz przytomny i skupiony przy zdrowych zmysłach jeszcze bardziej, wyrywał mi się głos z głębi sumienia w postaci najpowszechniejszej modlitwy "Zdrowaś Maryjo…" Przerażony do szpiku kości że "ten ktoś" lub ta nienawiść wejdzie we mnie i zacznie mnie szarpać, rzucać po ścianie jeszcze usilniej począłem się modlić. Po kilku szczerych wypowiedziach Zdrowaś Maryjo owy strach i odczuwanie tej obecności w pokoju znikło, natomiast czułem odmienne w sercu uczucie bezgranicznej miłości i bycia kochanym (w takiej relacji jako matka do dziecka) bez względu co robiłem i kim byłem. Rozpłakałem się ze wzruszenia, dotknięcia głębi serca oraz nie przestawałem się modlić aż do pierwszego świtania poranka.

Te zdarzenia skłoniły mnie do odbycia pierwszej szczerej prawdziwej spowiedzi z całego życia. Moje życie zmieniło się o 180 stopni, zacząłem praktykować wiarę, przyjmować sakramenty, czytać Pismo Święte. W zewnętrznym życiu nastąpiły takie przemiany jak: odrzucenie wszystkich nałogów, otworzenie się na inne towarzystwo, odbudowa więzi rodzinnej. Moje poznawanie wiary stało się czymś najważniejszym, a życie duchowe nieoderwalną praktyką (a nawet walką) chodź dalej są pokusy, lecz teraz wiem do kogo się zwracać o pomoc. Staram się codziennie uświadamiać, że nasza Matka Boża chce nam pomagać we wszystkim, jak i bronić przed złem jeśli bezgranicznie Jej zaufamy. Zachęcam wszystkich do poznania Dobrej Nowiny (Ewangelii) życia Pana Jezusa i przekonania się samemu, że Bóg tęskni za nami i chce z nami przeżywać życie w każdych sytuacjach.